Pod artykułem wklejam film z konferencji naukowej, ale nim przejdę do zachwytów chciałbym wstępnie poukładać tę bardzo długą dyskusję naukowców. Porządkujące uwagi proszę traktować jako subiektywne odczucie i niekoniecznie trzeba się nimi sugerować, natomiast naukowe generalne wnioski już nie podlegają dyskusji – żadnej. Cztery godziny relacji musi siłą rzeczy męczyć, dla mnie najbardziej męczący jest początek.
Nie twierdzę, że przygotowania do lotu, zabezpieczenie lotu i sama organizacja nie stanowiły problemu, stanowiły i to bardzo duży problem, ale niczego nowego się nie dowiedziałem i sama prelekcja jest naprawdę nużąca. Odrobinę przeszkadzały mi aspiracje prowadzącego, profesora Jacka Rońda, dało się zauważyć ciągotki „szołmeńskie” i parcie na „samca-alfa”, ale uwagi merytoryczne łagodzą ambicje profesora, trafiał celnie, wiele razy. Jeśli można postawić zarzut polityczności, to na pewno argumentów dostarczył profesor Nowaczyk, jego ocena była wyjątkowo łagodna, spokojna i trafna, ale moim zdaniem trzeba było sobie politykę darować i trzymać się tylko akademickiego wykładu. Chyba ze dwa razy profesor Binienda pozwolił sobie na wyważone złośliwości wobec pogaństwa, szamanów i komisarzy smoleńskich, ale w tym przypadku czepiam się na siłę i dla porządku, bo chyba się nie dało uniknąć tych zasłużonych uwag. Dla bardzo znudzonych tematem i dla bardzo wymagających, prawdziwa konferencja naukowa zaczyna się od wystąpienia doktora Grzegorza Szuladzińskiego (godz. 1.35 ). Dalej jest już tylko genialniej, wyłączając ostatnie fragmenty wystąpienia profesora Nowaczyka, całość się ogląda jak legendarną „Sondę” Kamińskiego i Kurka.
Przede wszystkim uderza nauka, w czystej postaci, niesamowita odskocznia po tandecie psychologiczno-naciskowej i wypatrywaniu ziemi. Nie ma w wykładach żadnych idiotycznych analogii z ptakami strącającymi samolot i samochodami ścinającymi drzewa, którymi karmiono ubogich duchem i rozumem. Jednocześnie prawie wszystkie zagadnienia są podane językiem zrozumiałym dla wszystkich, ale nie postmodernistycznym bełkotem, co też jest ważne. Po wtóre jest mnóstwo nowych informacji i chociaż stare tematy też się wałkuje, to mamy do czynienia ze świeżym spojrzeniem. No i najważniejsze, dlatego zostawiłem to sobie na koniec generalnych uwag – pewne kwestie zostają rozstrzygnięte raz i na zawsze, przynajmniej dla ludzi, bo pogan smoleńskich nic już nie przekona, będą walczyć o zabobon do końca życia swojego lub zabobonu. Doktor Grzegorz Szuladziński w krótkich słowach stwierdza jedno, samolot mógł się zderzać z 15 przeszkodami, lądować na plecach, na kołach albo na skrzydłach, nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne i decydujące jest rozłożenie fragmentów samolotu i to zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Zdjęcie satelitarne i zdjęcia z oblotu komisji MAK ślepemu pokazują, że mamy do czynienia z takim układem, który przypomina wyrzucenie śmieci przez okno, a nie strącenie doniczki z parapetu. Nie potrzeba żadnej wiedzy specjalistycznej, wystarczy włączyć sobie DVD i popatrzeć jak Kargul tłucze garnki Pawlaka, a potem jak Franz Maurer strzela w łeb niejakiego Olo. Tak się przemieszczały szczątki samolotu w przestrzeni jak strzaskany łeb esbeka, zaś po czasie, co widać na zdjęciach satelitarnych, zostały przeniesione bliżej siebie, aby choć trochę przypominały potłuczony garnek Pawlaka. Na miejscu „katastrofy” nie ma żadnych śladów „ostrego hamowania”. Trzeba również przypomnieć, że mówimy o bagnie smoleńskim, w którym kadłub samolotu powinien wyryć coś na kształt rynny bobslejowej, tymczasem poszczególne kawałki samolotu po prostu wpadły w błoto jakby ktoś z wysoka wysypał dary z UNRRY.
Profesor Binienda jeszcze raz pokazał, że szaman komisarzy – Maciej Lasek pogańską liturgią zabił swojego wyznawcę, tymczasem niejaki Benedict przeżył i dzięki nauce wraca do zdrowia. Benedict kosząc latarnię swoim pierdopędem zbudowanym z brezentu i sklejki, wcale nie miał szczęścia, ale po prostu fizyka go uratowała. Ewentualne zderzenie samolotu ze spróchniałą tyczką, co potwierdziły badania kanadyjskich dendrologów, mogło najwyżej pociąć na polana materiał opałowy, a nie wstrzelić 80 ton żelastwa na orbitę 30 metrów. Dodatkowo Binienda udowodnił, że ślad na skrzydle po zderzeniu z przeszkodą o średnicy 40 cm musiał mieć długość co najmniej 60 cm. Tymczasem skrzydło tupolewa nie miało żadnego śladu i w dodatku zachowało sloty, czyli te elementy na krawędzi skrzydła, które są najsłabsze i odpowiadają za aerodynamikę samolotu. Innymi niezwykle istotnymi dowodami obalającymi pogaństwo smoleńskie były symulacje komputerowe pokazujace jak się zachowa samolot, który upada kołami w dół i samolot opadający na plecy. Okazuje się, że nauka mówi dokładnie coś przeciwnego do liturgii pogaństwa smoleńskiego i siły działające na samolot spadający kołami są wielokrotnie większe od sił, które działają przy upadku „na plecy”. Jeśli do tego dołożyć podłoże, czyli bagno, to samolot przy prędkości i wysokości jaką miał Tu 154M na smoleńskim lasem, praktycznie powinien wpaść jak śliwka w … kompot i przełamać się co najwyżej na kilka części. Profesor Binienda obliczył obciążenia dla wielu wariantów, z zaniżeniem parametrów wytrzymałościowych, jakie są zawarte w ruskich dokumentach technicznych. Całość podparł archiwalnymi zdjęciami z innych katastrof, nauka podana na tacy, sterylna jak narzędzia neurochirurga. Prelekcja Biniendy zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie i uwolniła od przerzucania w kółko tych samych idiotyzmów, którymi karmiono szare masy bez szkoły. Poważna ulga i jednocześnie przypomnienie lekcji fizyki z podstawówki, a na deser – nity. Seria wystrzelonych nitów z połączeń materiałów, która mogła nastąpić tylko i wyłącznie w wyniku działa wewnętrznego ciśnienia, mówiąc wprost wybuchu. Binienda potwierdził ten fakt zarówno zdjęciami fragmentów samolotu, jaki i sekcjami zwłok, w których znaleziono nity.
Powyższe wnioski nie podlegające naukowej dyskusji, są wystarczające, by odrzucić wierzenia pogaństwa smoleńskiego. Profesor Nowaczyk dołożył słynny TAWS 38, czyli ruski i millerowski przekręt z trajektorią lotu oraz czasem nagrań dla poszczególnych skrzynek To doskonale tłumaczy rozwolnienie szamanów, jakiego dostali przed ujawnieniem nagrań z Jaka, ale jak dla mnie naukowcem numer jeden tej konferencji był niepozorny, skromny, sympatyczny doktor Berczyński. Kilka zdań i pełna masakra wszystkich fanatyków oddających hołd beczce rotacyjnej połączonej z rozpadem w bagnie na milion części. Berczyński zacytował amerykańskie prawo lotnicze, są to zapisy techniczne zawierające wymogi, jakie musi spełnić samolot, aby mógł poruszać się po „amerykańskim niebie”. Najistotniejszy w kontekście „katastrofy” smoleńskiej jest wymóg określający parametry przenoszenia siły nośnej. Amerykanie zażyczyli sobie, żeby każdy samolot, który przewozi pasażerów po utracie 20% siły naośnej na dowolnym skrzydle, nie tylko nie spadał i nie koziołkował, ale potrafił utrzymać PEŁNĄ STABILNOŚĆ. Innymi słowy, po oderwaniu 20% skrzydła, samolot ma nadal być w pełni sterowny. Żaden samolot w USA, który nie spełnia tej normy, nie zostaje dopuszczony do lotów. Tak żywot zakończył tarot Artymowicza, białoruskiego wróżbity-astrologa, który ułożył domek z kart i baśń o beczce rotacyjnej. Według tarota Artymowicza, 80 tonowa maszyna, przy utracie niecałych 20% nośności na lewym skrzydle, wykona beczkę zaczynając obrót na 5 metrach wysokości, następnie siłą odrzutową na miarę pierwszej prędkości kosmicznej wejdzie na 30 metrową orbitę, pokona wznoszący się teren i spadnie na pecy do bagna rozbijając się na tysiąc części. Białoruski astrolog miał odwagę opublikować tę legendę pogan i podpisać się „profesor, fizyk, lotnik. Na białoruskich siołach zrobił karierę, w USA i Kanadzie z takim zabobonem astrolog nie dostałby prawa jazdy na furę. Jak Artymowicz uzyskał amerykańską, amatorską, licencję na jednosilnikowy samolot, nie znając prawa lotniczego, nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że to Doda fizyki i to taka, która stringi powinna sobie założyć na głowę, a krawat zawiązać w pasie. Na załączonym obrazku widać fizykę znaną od czasów Arystotelesa, której wnuk białostockiego esbeka nie opanował i już nie opanuje.
Prawo lotnicze USA mówi, że Tupolew po utracie takiego kawałka skrzydła musi zachować sterowność, nauka, że powinien w najgorszym razie na przechyle doholować się do lotniska. Drugi gwóźdź do trumny pogan smoleńskich, to jednocześnie pełna kompromitacja szamana Laska, powiedziałbym wręcz – sadystyczne obnażanie „eksperta”. Berczyński z tych samych norm lotniczych wyciągnął parametry dla budowy foteli lotniczych i zwrócił uwagę, że niemal we wszystkich katastrofach obrazek jest identyczny. Samolot rozsypie się na mniej lub więcej części, ale wokół szczątek zawsze znajdziemy nienaruszone fotele. Dzieje się tak, bo fotel lotniczy ma wytrzymać przeciążenia rzędu 9G, choć przy takim przeciążeniu większość pilotów awionetek traci przytomność, o pasażerach linii lotniczych nie wspominając. W Smoleńsku kamień na fotelu nie został, wszystko rozbite w drobny mak i nie ma mowy o przeciążeniu 9G w trakcie „beczki”, bo radzieccy towarzysze białoruskiego astrologa puścili całemu światu ostatni krzyk, przytomnych i świadomych swojej śmierci, pasażerów. Moja ocena tego co się stało na ziemi radzieckiej ewoluowała od wersji o błędzie pilotów, wieży i fatalnych warunków atmosferycznych, po DWA WYBUCHY NA POKŁADZIE. Ewolucja wiązała się z kolejno potwierdzonymi naukowo faktami. Nigdy nie wierzyłem w zamach i tym bardziej nie oddawałem czci pogaństwu smoleńskiemu zanoszącemu modły do białoruskiej beczki i ruskiej budy zwanej wieżą. Dla mnie ta „katastrofa” jest naukową zagadką, której rozwiązanie po konferencji na UKSW w jednym aspekcie stało się dla mnie jasne – ten samolot nie na 100%, ale na 1000% rozpadał się powietrzu i na tyle samo procent na pokładzie musiało dojść do detonacji. Nie wiem co wybuchło, nie wiem kto i czy w ogóle ktoś to sprawił, bo z szacunku dla nauki trzeba sprawdzić wszystkie przyczyny z technicznymi włącznie, ale co do wybuchów nie mam najmniejszej wątpliwości. Jako ateista i racjonalista, odrzucam cywilizowany akt wiary jakim jest religia i tym bardziej odrzucam pogaństwo smoleńskie, natomiast nauka nie mówi, ale krzyczy – przyczyną katastrofy samolotu był wybuch, który miał miejsce w powietrzu.
http://www.youtube.com/watch?v=35ar5gPmE_E
Źródło: kontrowersje.net