kwasniewski-jarmulka1 września 2009 r. przed hotelem Sheraton stanął Michał Rachoń, mieszkaniec Sopotu, ubrany w gumowy kondom. Angielski napis „Put in” (włóż) policja odczytała „Putin” i aresztowała sprawcę. Czas i miejsce zdarzenia były historyczne. Na sopockim molo Tusk z Putinem w poufnej rozmowie uzgadniali historię II wojny światowej. Sąd nie wiedział, jak ukarać Polaka, który obraził Putina, więc zwrócił się o pomoc prawną do rosyjskiego ministerstwa sprawiedliwości. Rosjanie nie byli zbyt surowi i pan Michał wkrótce wyszedł na wolność. Zapamiętałam to zdarzenie, ponieważ przez moment było hitem medialnym. Przypomniało mi się, gdy na okładce tygodnika „w Sieci” zobaczyłam fotografię Tuska z Putinem pod namiotem na lotnisku w Smoleńsku.

Przed 11 listopada prezydent i premier apelowali, aby zapomnieć o historycznych podziałach i razem cieszyć się niepodległością, ale niemal natychmiast zaprzeczyli własnym słowom. Premier wyjechał do Paryża. Prezydent maszerował z panią Kopacz, która okłamała wszystkich Polaków w sprawie katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. Po uroczystościach prezydent niezwłocznie w imieniu wszystkich Polaków przeprosił Rosję za polską budkę spaloną przed ambasadą. Dzień wcześniej, 10 listopada, w miesięcznicę Smoleńska, ambasadę rosyjską odgradzał od ulicy mur ciężkich osłon. Na 11 listopada znikły. Niestety, to mój cyrk i moje małpy. Nie mogę wypisać się z Polski.

Trwa festiwal przeprosin i oskarżeń. Premier zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu zaszczepienie młodzieży niewłaściwych poglądów. Prezydent Warszawy przeprosiła mieszkańców za zbyt późną delegalizację Marszu Niepodległości. Winni są narodowcy, którzy za długo przemawiali przed wyruszeniem. Głupio wyszło, bo marsz został „rozwiązany” jeszcze przed dojściem do ambasady. Policja przeprasza, że za słabo biła. Winni są organizatorzy, którzy nie aresztowali rozrabiających poza trasą marszu. Winni są też uczestnicy, którzy doszli do Agrykoli, choć prawdę mówiąc, otoczeni watahami policji nie mieli gdzie „rozejść się”. Celebryci przepraszają za spaloną tęczę. Dyżurni politolodzy wzywają naród do wstydu, tym razem „ogólnoświatowego”. Ktoś apelował do Zbigniewa Romaszewskiego, aby przeprosił za poręczenie za „Starucha”. Władze mianowały Starucha na króla polskiego kibolstwa, który wszczyna burdy, żeby handlować narkotykami.

Jedynie ambasador Rosji nie stracił głowy i z subtelnością właściwą rosyjskiej dyplomacji straszył nas, przypominając, że po napaści na Gruzję mniej tam było medialnych ataków na Rosję niż teraz w Polsce. I tak wróciliśmy do praprzyczyny podziału Polaków, czyli śmierci Lecha Kaczyńskiego. Historii nie da się puścić w niepamięć, jak życzy sobie władza i jak apeluje „naród polski umęczony” przez komisję Macierewicza i innych oszołomów. Historia jest dniem dzisiejszym.

11 listopada złożyliśmy kwiaty pod pomnikiem Piłsudskiego we Wrzeszczu. Patrioci polityczni pojechali za Kaczyńskim do Krakowa. Patrioci apolityczni nie opuszczają murów kościoła. Na parady oficjalne nie chodzimy, ponieważ „Nigdy z Budyniem nie będziem w aliansach” (Budyń to nasza gdańska Bufetowa). Wróciliśmy do domu i już do nocy oglądaliśmy telewizję. Prezydent śpiewał: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach” i dalej „ten de profundis z ciemnego kurhanu na trąbę wstanie”. A co będzie, kiedy pod pałac prezydencki podejdą smoleńskie brzozy? Leszek Miller ze związkowcami śpiewający „Mury runą” mniej mnie zadziwił. Parę prezydencką w śpiewie wspierali Michał Kamiński i Roman Giertych. Kamiński jeździł do Londynu bronić generała Pinocheta przed ekstradycją i proponował kanonizację generała Franco. Król mógł wrócić do Hiszpanii dopiero po śmierci Franco, więc Kamiński śpiewał szczerze. Roman Giertych jaki jest, każdy widzi. Osierocona Młodzież Wszechpolska maszerowała z narodowcami. Dzielna straż marszu chroniła uczestników przed policją i czarnymi postaciami w białych kominiarkach. Jak na standardy europejskie marsz przebiegł spokojnie.

Wrzawa medialna wokół Marszu Niepodległości przesłoniła śmierć Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego premiera niepodległej Polski. TVP przygotowała się do relacjonowania żałoby narodowej ogłoszonej przez prezydenta. Ekipy telewizji w Krakowie i Warszawie przekazywały do studia w Warszawie reakcje ulicy, ale nieliczni przechodnie omijali wywiadowców z mikrofonem. Na rynku w Krakowie wypowiedział się tylko biskup Pieronek. Uniwersytet Warszawski wybrano niefortunnie, ponieważ Mazowiecki studiów nie ukończył i w pamięci się nie zapisał. Kraśko w studiu ratował się sondą telefoniczną. Rozmówcy powtarzali slogany, które dziennikarze zdołali wydusić zaraz po śmierci, kiedy nie wypada źle mówić o zmarłym. Tym prostym sposobem można zbudować fałszywy mit męża stanu i zbawcy ojczyzny. A gdy legenda się zakorzeni, nie ma na nią sposobu. Na pogrzebie Mazowieckiego ktoś stanął z transparentami, co wywołało święte oburzenie. Za tydzień nikt nie będzie o tym pamiętał.

Kto dziś pamięta, że w 1989 r. na demonstracjach skandowano „Lech Wałęsa kupa mięsa”, a potem „Mazowiecki pies sowiecki”. Uważam, że „zasługi obu mężów stanu” dla fatalnych skutków polskiej pierestrojki są równorzędne, choć inaczej rozłożone w czasie. Do 1989 r. Wałęsa osobiście osłabiał związek zawodowy i demolował demokrację. Jeśli „Solidarność” wygrywała, to nie dzięki Wałęsie, ale wbrew Wałęsie. Jego osobistą „zasługą” jest transformacja bojowego, patriotycznego związku zawodowego w parasol ochronny dla antypracowniczej polityki, likwidacji przemysłu i uwłaszczenia nomenklatury. Po 1989 r. pałeczkę przejął rząd Mazowieckiego, który wprowadzał politykę Balcerowicza, likwidował całe gałęzie przemysłu, walczył ze związkami zawodowymi, niszczył archiwa bezpieki, chronił komunistyczną nomenklaturę. Wałęsa w tym czasie pajacował pod żyrandolem i zabezpieczał swoje interesy, np. kradnąc dokumenty. Kompromitował Polskę, ale nie zdołał zapobiec likwidacji baz radzieckich.

Lansowany jest pogląd, że we współczesnym świecie różnica między lewicą a prawicą dotyczy spraw obyczajowych i kulturowych, religii (klękamy przed Bogiem czy przed Tęczą), stosunku do suwerenności i niepodległości państwa narodowego i jego historii. Tradycyjny podział według kryterium interesów ekonomicznych, czyli klasowych, podobno już nie odgrywa żadnej roli. Niedawno zmarła Margaret Thatcher, była premier Wielkiej Brytanii, która prowadziła politykę taką samą jak premier Tadeusz Mazowiecki w Polsce. Tygodniki prawicowe surowo napiętnowały wrogie Thatcher demonstracje w czasie pogrzebu. Jak dawniej, istotnym wyróżnikiem jest kierunek strumienia przepływu pieniędzy.

user-avatar-pic.phpJoanna Duda-Gwiazda

inżynier okrętowiec, działaczka Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża (1978) i Pierwszej „Solidarności” (członek prezydium MKS-MKZ, Zarządu Regionu), w stanie wojennym internowana, niezależna dziennikarka i publicystka („Robotnik Wybrzeża”, „Skorpion”, „Poza Układem”). Od początku do dziś konsekwentnie w opozycji do metod i polityki firmowanej przez Lecha Wałęsę i jego następców. Żona Andrzeja Gwiazdy. Odznaczona Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Stała współpracowniczka „Nowego Obywatela”.

Źródło: http://nowyobywatel.pl/2013/11/28/premierzy-i-prezydenci/