Agnieszka Kozłowska-Rajewicz idzie w obronie ideologii w zaparte. Twierdzi, że gender to nic innego jak równouprawnienie, a rząd otacza rodzinę taką samą troską, jak Kościół. W jednym z wywiadów stwierdziła nawet, że nie zna „programów, które polegałyby na przebieraniu chłopców za dziewczynki i wprowadzaniu ich w świat seksu przez tzw. seksboksy”. Jak widać, można być ministrem i przyznać się jawnie do swojej rażącej niewiedzy. Skąd ta bezwzględna walka Kościoła z ideologią gender? Wbrew temu, co próbuje się nam wmówić, z troski przed rzeczywistym zagrożeniem.
Presja na wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, a nawet przedszkoli jest coraz silniejsza. Jako członkowie UE podlegamy kwestiom ujednolicenia standardów tak, jak inne kraje. Do wdrażania strategii gender mainstreaming jesteśmy zobowiązani na mocy wszystkich dokumentów unijnych, które gwarantują nam finansowe wsparcie. Dotyczy do zarówno gospodarki, jak i edukacji czy zdrowia. Właśnie na tym gruncie pojawił się dokument Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zaprezentowany był w kwietniu ub.r. w Polskiej Akademii Nauk.
Dokument „Standardy edukacji seksualnej w Europie” zawiera kompleksową rekomendację wprowadzenia nowego modelu edukacji seksualnej, która ma – jak wynika z jego lektury – radośnie i bezrefleksyjnie otwierać najmłodsze już dzieci na seksualność. Ministerstwo Edukacji, reprezentowane na spotkaniu przez wiceminister edukacji Joannę Bredzik, przyjęło dokument z otwartością i obiecało poddać go dalszej dyskusji, „rozpowszechniając raport wśród nauczycieli i rodziców”.
Z raportu WHO wynika, że „rozwój seksualności rozpoczyna się w momencie urodzenia”, dlatego edukację w tym zakresie należy rozpocząć przed czwartym rokiem życia. Edukacja seksualna przetasowana jest z edukacją społeczną, której celem jest uczenie wychowanków żłobków otwartości na różnorodność związków. Dzieci w wieku 0-4 mają nabrać przekonania, że istnieją różne koncepcje rodziny i każdy model jest poprawny. Z kolei przedszkolaki w wieku 4-6 lat mają być uczone otwartości na odmienność seksualną, co ma przygotować grunt do samodzielnego wyboru własnej tożsamości seksualnej. Według wytycznych WHO, dzieci w przedziale wiekowym 9-12 powinny umieć „rozpoznawać różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną”. Jeśli przywołać tutaj pomysł Twojego Ruchu o tym, by 12-latki mogły decydować o zmianie płci, wszystko składa się w spójną całość. Właśnie do tego potrzebna jest genderowa edukacja. Swobodne podejście do własnej tożsamości płciowej związane jest nieodłącznie z edukacją seksualną, która ma zostać oparta rozbudzaniu popędów.
EDUKACJA DZIECI 0-4
Autorzy dokumentu WHO podkreślają, że należy w dziecku wzbudzać „pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”.
Należy też nauczyć dziecko „rozpoznawania różnic w budowie ciała” oraz ich nazywania. Pojawiły się w tym względzie nawet lalki edukacyjne z narządami płciowymi oraz książeczki, np. „Gdybym był dziewczynką. Gdybym była chłopcem”, mające stanowić pomoc w nauce niestereotypowego przeżywania płci. Bohaterowie historyjki na jednym z rysunków zaglądają sobie w majtki, a opis zdradza refleksję chłopca, wyobrażającego sobie siebie w roli Oli: „Dziwnie tak bez siusiaka. Ale jako dziewczynka mówiłbym pewnie: – dziwnie tak z siusiakiem”.
Materiał z „Dzień Dobry TVN” doskonale pokazuje na czym w praktyce może polegać nauka nazywania narządów płciowych i rozpoznawanie różnic. Pani każe rozbierać dzieciom lalki, a gdy te zostawiają je w bieliźnie, wydaje instrukcję o zdjęciu im majtek. Następnie dzieci głaszczą lalki po narządach, by lepiej zapoznać się z obiektem.
Jaś ma siusiaka, Kubuś narysujesz siusiaka?
– mówi przedszkolanka. Jak można żywić przekonanie, że całkowite skoncentrowanie uwagi dziecka na seksualności nie zawładnie jego myślami i nie rozbudzi popędów?
Dodatkowo instrukcja WHO każe przekazanie dziecku, że ma „prawo do badania nagości i ciała, do bycia ciekawym”. Należy też pomóc dziecku „rozwijać pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”. I w tej kwestii nie brakuje materiałów edukacyjnych. Belgowie stawiają na animację. Czy i w Polsce będziemy budować „pozytywne nastawienie” dzieci do WSZYSTKICH funkcji ich ciał za pomocą tak szokujących kreskówek?
EDUKACJA DZIECI 4-6
Skoro dzieci wiedzą już co to „siusiaki” i „pisie”, mogą przejść do spraw poważniejszych. Na tym etapie edukatorzy powinni przekazać przedszkolakom informacje na temat „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała, masturbacji”. Mają zachęcić do odkrywania własnego ciała i własnych narządów płciowych oraz przekonać, że „fizyczna bliskość stanowi normalną część życia” i jest „wyrazem miłości i sympatii”. Teza jak najbardziej słuszna. Jeśli jednak nadaje się jej walor seksualny, a o takim przecież tutaj mowa, strach pomyśleć czym może skutkować.
Dodatkowo zachęca się edukatorów do rozmawiania z dziećmi o przyjemnych i nieprzyjemnych odczuciach dotyczących własnego ciała. Oczywiście dobrze jest wykorzystywać wszelkie materiały edukacyjne. Szwajcarskie przedszkola wprowadziły na przykład sexboxy z pluszowymi genitaliami.
Dzieci w wieku 4-6 dzieci być wprowadzane w przestrzeń „uczuć seksualnych (bliskość, przyjemność, podniecenie) jako część ludzkich odczuć (powinny to być uczucia pozytywne; nie powinny zawierać przymusu czy powodować uczucie krzywdy)”.
Po co w tak małych dzieciach wzbudzać uczucia seksualne? Do czego ma służyć ich pozytywne kodowanie, które ma się kojarzyć z zabawą? Trudno tutaj nie przywołać chorych opowieści obecnego europarlamentarzysty, ulubieńca lewicy zapraszanego na salony przez „Gazetę Wyborczą” – Daniela Cohn-Bendita, który chętnie dzielił się własnymi doświadczeniami pedofilskimi, zdobytymi w czasie, gdy pracował jako przedszkolny wychowawca.
Czy wiecie, jak mała dziewczynka w wieku pięciu i pół roku zaczyna was rozbierać to fantastyczne… To fantastyczne, bo to jest gra, to jest gra…absolutnie erotyczna, maniakalna
– mówił lider „Zielonych” na antenie francuskiej telewizji w latach 70.
EDUKACJA 9-12
Na tym etapie edukatorzy mają pomóc zrozumieć dziecku, że „antykoncepcja to odpowiedzialność obu płci”. Do ich zadań należy nauczenie wychowanków „skutecznego stosowania prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych”.
Oczywiście sprawa technik masturbacyjnych, przerobiona na wcześniejszych etapach sex-edukacji, ma zostać rozwinięta w sposób całkowicie dowolny. Nieodzowne na tym etapie są promowane przez środowiska genderowe publikacje, dostępne w dużych księgarniach na półkach z publikacjami dla dzieci: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”.
Zawartość, jak zauważył jeden z internautów, wygląda jak skrzyżowanie „Cosmo” z „Hustlerem” w wersji rysunkowej. Oto krótki fragment:
Carro: Dość często się masturbuję. Czasami nawet kilka razy dziennie. Ale nigdy nikomu bym o tym nie powiedziała. Trochę to brzydkie, ale za to bardzo przyjemne. Zdaje mi się, że łatwiej jest być chłopcem. Oni mogą mówić o tym, że się masturbują, ale nigdy nie słyszałam, żeby jakaś dziewczyna się do tego głośno przyznała.
Właśnie tak ma wyglądać genderowa sexedukacja, która skoncentrowana jest wokół pielęgnowania rozbudzonych popędów i nabywania wiedzy na temat antykoncepcji. Skutki takich działań widzimy doskonale na przykładzie Wielkiej Brytanii. Mimo, że programy edukacji seksualnej kosztowały ponad 40 mln funtów rocznie, liczba niechcianych ciąż wśród nastolatek oraz liczba aborcji zamiast spadać, rosła. W latach 1997-2002 o 60 proc. wzrosła też liczba zarażeeń chorobami wenerycznymi. Edukacja permisywna obecna na Zachodzie zupełnie nie spełnia swojej roli.
Bez względu na to, co próbują wmówić rodzicom media, polski model typu A, polegający na całościowym wychowaniu do abstynencji seksualnej jest najlepszy. Jak przypomina Teresa Król, autorka podręczników do „wychowania do życia w rodzinie”, „w 38-milionowej Polsce mieliśmy 42 legalne aborcje nastolatek, podczas gdy w 9-milionowej Szwecji aż 7 tysięcy.” Wielkiej Brytanii, gdzie środki antykoncepcyjne są darmowe, nastoletnie matki rodzą rocznie 50 tys. dzieci, podczas gdy w Polsce urodziło się ich 21 tysięcy. Polska ma też najniższy wskaźnik zdiagnozowanych przypadków HIV i AIDS.
Kiedy do decydentów zaczną docierać twarde fakty? Rodzice wzięli już sprawy we własne ręce, a do obywatelskiej akcji sprzeciwu pod hasłem „Ręce precz od naszych dzieci” włącza się coraz więcej osób.
CZYTAJ TAKŻE: „Ktokolwiek odważy się negatywnie ocenić dewiację, zostanie ukarany”. „wSieci” o bardzo groźnym projekcie ustawy
Źródło: http://wpolityce.pl
Czy wiecie, jak mała dziewczynka w wieku pięciu i pół roku zaczyna was rozbierać to fantastyczne… TO TYLKO DEWIANT-SKURWIEL MOŻE COŚ TAKIEGO POWIEDZIEĆ..I TO BYDLE PRACOWAŁO KIEDYŚ Z DZIEĆMI..SODOMA I GOMORA..!!
PS TRZEBA WZIĄĆ SIĘ ZA TO I CHRONIĆ NASZE DZIECI.!!