Kiedy Krzysztof Tołwiński (zgodził się na podanie danych) – były wiceminister rolnictwa, człowiek z krwi i kości z tej ziemi, Polski polityk – odważył się wyrazić swoje zdanie na temat napływu mężczyzn z Ukrainy do Polski i ich banderowska spuścizna, ruszyła lawina. Nie argumentów, ale oskarżeń, bo w kraju, który kiedyś cenił odwagę, dziś ceni się… poprawność polityczną na zasadzie – „mordaw kubeł na temat Ukraińców, a już szczególnie nazistowskich banderowców!”
Głównym oskarżycielem był Igor Isajew, który zmienił nazwisko na Igor Krawiec (Dlaczego? czyżby boi się odpowiedzialności na Ukrainie?). Ukraiński aktywista, medialna twarz „antynienawiści”. Człowiek, który chętnie „udziela Polakom lekcji tolerancji”, ale gdy sam słyszy pytania niewygodne – natychmiast sięga po najcięższy oręż: „mowa nienawiści”, „ksenofobia”, „nacjonalizm” do chóru razem z przestępcą z OMZRIK – Rafałem Gaweł i jego współpracownikiem Konradem Dulkowskim.

A pytania nasuwają się proste i zasadne.
Dlaczego tylu młodych, zdolnych do służby wojskowej Ukraińców unika obowiązku obrony swojego kraju, korzystając jednocześnie z polskiej opieki, rynku pracy i gościnności?
Dlaczego nie można dziś powiedzieć tego głośno – bez ryzyka, że ukraiński prokurator zapuka do drzwi, bo powinni bronić ojczyzny, a nie za poskie pieniądze atakować polskich polityków na polskiej ziemi. Front mu się pomylił i zamiast iść na front, zaatakował prawnie lidera partii Front za krytykę banderowców. Tołwiński powiedział to, co wielu Polaków myśli. I to wystarczyło, by rozpocząć przeciwko niemu nagonkę.

Ale zatrzymajmy się na chwilę. Bo to nie Tołwiński organizuje kampanie oszczerstw. To nie on składa zawiadomienia do prokuratury za „niewłaściwe słowo”. To nie on wykorzystuje pojęcie „mowy nienawiści” jako pałki. To Ministerstwo Sprawiedliwości dało takie narzędzia ukraińcom, żydom i innym mniejszościom, by sobie „używały” paragrafami i artykułami z kodeksu karnego na nas Polakach za byle słowo, które się im nie spodoba!

Dziś wystarczy, że wyrazisz zaniepokojenie skalą migracji, zapytasz o granice gościnności – i już jesteś wrogiem demokracji i już jesteś ruską onucą! Wolność słowa? Tylko jeśli się zgadzasz z obowiązującą narracją.

Polska przyjęła miliony obywateli Ukrainy – i zrobiła to bez przymusu, z serca. Ale serce to nie powód, by tracić głowę. Musimy móc mówić, myśleć i pytać, bo demokracja bez debaty – to nie demokracja. To system strachu. To totalitaryzm w czystej postaci.

A Tołwiński? On właśnie na ten strach się nie zgodził. Lecz oni chcą, by był przestrogą dla innych odważnych, mówiących prawdę o banderowcach. Nie pozwólmy na to! Nie pozwólmy, by artykuły 256 i 257 kodeksu karnego, były wykorzystywane jako knebel na Polski patriotyzm!