W cieniu głośnych aresztowań Wojciecha Olszańskiego i Marcina Osadowskiego, dwóch czołowych postaci środowiska „Kamrackiego”, rozgrywa się coś, co może mieć znacznie poważniejsze konsekwencje niż medialne pokazówki. Zastanówmy się: czy cała ta operacja z zatrzymaniami nie jest jedynie zasłoną dymną dla afery z bronią, która powinna wstrząsnąć opinią publiczną w całym kraju?
Afera przykrywająca aferę? W polskiej polityce nic nie dzieje się przypadkiem. Od lat obserwujemy schemat: głośna, często kontrowersyjna sprawa służy przykryciu czegoś znacznie poważniejszego. W tym przypadku – aresztowania „kamratów” mogą odciągać uwagę opinii publicznej od znalezionych na terenie Polski ośmiu kontenerów z bronią i amunicją niewiadomego pochodzenia. Media o tym milczą. Rząd – również. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe pytania: skąd przyjechały te kontenery, dokąd miały trafić i kto za nimi stoi?
Czy ktoś przygotowuje operację fałszywej flagi? Jeśli ktoś uważa, że osiem kontenerów z bronią to nic wielkiego – warto przypomnieć: to ładunek zdolny do uzbrojenia całego oddziału, jeśli nie batalionu. Sugerowanie, że miały one „trafić na Ukrainę”, nie wyjaśnia, dlaczego od wielu dni stoją zapomniane na terytorium Polski. Wojna nie zna opóźnień. Nabój znaczy tam więcej niż słowo. Dlaczego więc ten transport „dla Ukrainy” stoi w ciszy, bez eskorty, bez nadzoru? To właśnie taka sytuacja rodzi podejrzenia, że możemy mieć do czynienia z klasycznym scenariuszem „false flag” – czyli operacji, która ma upozorować atak ze strony jednego państwa, by sprowokować konflikt lub rozpocząć wewnętrzny konflikt zbrojny na niespotykaną skalę.
A tymczasem minister Bodnar zajmuje się… aktorami, patriotami i niewygodnymi dziennikarzami którzy rękoma OMZRIK, Konrad Dulkowski i Rafał Gaweł niszczą ludziom życia bezpodstawnie oskarżając i zastraszając. W tej samej chwili, kiedy kontenery z bronią stoją bezpańsko, minister sprawiedliwości Adam Bodnar skupia się na medialnym spektaklu – aresztuje ludzi, których można by nazwać co najwyżej prowokatorami-aktorami, a nie realnym zagrożeniem dla państwa.
Weźmy przykład Wojciecha Olszańskiego, który od lat „gra rolę” patriotycznego trybuna ludowego – Aleksandra Jabłonowskiego. W mundurku, z hasłami na ustach, z retoryką balansującą na granicy prawa. Ale w istocie – aktor, który wciągnął kilku ludzi (naśladowców) w prawne kłopoty, sam zaś może się łatwo wybronić, zasłaniając się „kreacją sceniczną” i sposobem zarobkowania. Zatrzymanie go to nie żadna walka z ekstremizmem – to kolejne pastwienie się Adama Bodnara i Dulkowskiego z OMZRIK nad niewinnymi ludźmi. Tymczasem prawdziwe zagrożenie może właśnie w tej chwili wjeżdżać do Polski na ciężarówkach lub od dawna jest rozstawione w wielu miejscach w kraju.
Co jeśli broń nie jechała na Ukrainę, ale z Ukrainy? To pytanie powinno spędzać sen z powiek każdemu, kto jeszcze wierzy w resztki polskiego bezpieczeństwa. Broń mogła równie dobrze trafić do Polski z Ukrainy. Rozstawiana, magazynowana, czekająca na „aktywację”. Skala przemytu zboża, paliw i żywności przez granice pokazała już, że polskie służby nie kontrolują własnego terytorium. Dlaczego więc mamy wierzyć, że kontrolują przemyt broni?
Historia się nie powtarza – historia się mści. Warto przypomnieć sobie o Wołyniu. O nożu w plecy, który przyszedł nie z Moskwy, ale z bliskiego sąsiedztwa. Dziś sporo ludzi zza wschodniej granicy to fanatyczni wyznawcy Stefana Bandery! Lecz w tej chwili Polska przyznaje Ukraińcom przywileje, o których Polakom się nie śniło. Pomoc, świadczenia, praca, mieszkania – i to często przed Polakami. Ale czy to buduje bezpieczeństwo, czy raczej społeczny ferment, który ktoś może wykorzystać? Jak mówił Krzysztof Tołwiński, możemy się spodziewać akcji odwetowej, nie od Rosjan, a od tych, których dziś bezrefleksyjnie wspieramy. I nawet jeśli część ukraińskich uchodźców zasługuje na wsparcie, to Polska nie może być ślepa na własną historię.
False flag, a potem… wojna? Jeśli dojdzie do zamachu, eksplozji, „dziwnego incydentu” – nie łudźmy się: cała odpowiedzialność zostanie zrzucana na Rosję, niezależnie od faktów. A to właśnie może być wstęp do konfliktu, którego Polacy nie chcą i którego Polska nie przeżyje. Dziś wojny nie rozpoczynają się wypowiedzeniem, tylko inscenizacją: seria strzałów, prowokacja, ładunek wybuchowy. I wtedy nie będzie już czasu na pytania. Zaczną się rozkazy. Zacznie się bratobójcza pożoga.
Kaliningrad ma celowniki gotowe, a Rosja nie musi wciągać Polski do wojny poprzez organizowanie zamachu na naszym terenie. Rosja ma wystarczającą siłę, by zakończyć istnienie Polski w kwadrans. Kaliningrad to arsenał gotowy do zniszczenia największych miast Polski w kilka minut. Pociski hipersoniczne nie potrzebują tygodni, żeby dolecieć do Warszawy, Gdańska czy Rzeszowa.
Czy w obliczu takiej skali zagrożenia rząd Kosiniaka-Kamysza może spać spokojnie po „znalezieniu” min z transportów i pojawieniu się ośmiu kontenerów z bronią na polskim terytorium? To nie są już zaniedbania – to sabotaż państwowości. Czas na dymisję. Czas na alarm. Nie mamy już do czynienia z rządem – mamy do czynienia z nierządem. Z układem ludzi, którzy nie panują nad terytorium kraju, nad jego bezpieczeństwem ani nad własnym sumieniem. Bądźmy czujni. Informujmy się nawzajem. Obserwujmy, dokumentujmy, reagujmy, bo być może jesteśmy świadkami wstępu do wojny, którą ktoś bardzo chce rozpętać – ale nie w naszym imieniu i jeśli nie zaczniemy mówić o tym głośno – może być za późno.