Planty przed świętami

Fizycznie coraz bardziej oddalam się od Białegostoku, duchowo znowu jestem coraz bliżej. Tęsknię za dobrymi ludźmi, którzy tu zostali. Za…
Moje brukselskie okna wychodzą na wysmakowany park, którego gałązki drzew sięgają pierwszej pustki pod oknami Parlamentu Europejskiego. Szum samochodów w godzinie szczytu i zapach świeżych bagietek z pobliskiej sklepo-piekarenki niewiele ma wspólnego z poetyką prawdziwego domu, Nawet wyobrażonego. Królewskie Muzea są na wyciągnięcie dłuuuuuuuuugiej ręki, a poranna mżaweczka nie spłoszy świeżych i nieświeżych dyplomatów wysiadających tłumnie z równie tłumnych samochodów, dla których Rue Wiertz prowadząca do Parlamentu Europejskiego jest świetlistą drogą ku wielkim pieniądzom i niedotrzymanym obietnicom.
By delektować się poetyką Brukseli, wystarczy z zamkniętymi oczyma minąć opasły budynek Parlamentu (chodniki są tak spójne , że aż nie wypada się na nich przewrócić), wejść w mgliste zieloności parku obok liceum Jacquemain… i już mijamy posąg bogini Euro przy wejściu głównym do Parlamentu. Continue reading „Planty pod Parlamentem”
Ile to już lat minęło od wieczoru, w którym Hotel Branicki zamienił się na kilka godzin w Hotel Ritz! Socjeta białostocka przybyła wówczas na promocję mojej książki Skrzydła nad Transylwanią. Nie zabrakło również postaci, które znalazły się – nawet jeśli tylko metaforycznie – w książce, choć dziwnym zbiegiem okoliczności przynajmniej kilku „genderowych Piotrusiów” utożsamiało się wówczas z Apollo Parnasiusem, kilku pisarzy – z Jalelem a z piękną Eleną – kilka egzaltowanych Rumunek transylwańskich i ze dwie Podlasianki. Czy naprawdę tak trudni postawić mur między postacią fikcyjna, stanowiącą collage dziesiątek innych i postacią rzeczywistą, która sama wdrapałaby się na dziesiąte piętro wieżowca, byleby tylko wejść do literatury? Czytelniczki Pudelka i Życia na gorąco zgłębiały tylko po to Skrzydła nad Transylwanią, żeby wyłowić i przeplotkować wątki autobiograficzne przypisywane autorce.
A ja za Transylwanią tęsknię i dalej wierzę, że podziemne korytarze Hotelu Ritz do niej prowadzą! Wystarczyło przekroczyć zdobne drzwi budynku na rogu ulic Inflanckiej oraz Instytuckiej pod numerem 68a, między Pałacykiem Gościnnym i Pałacem Branickich. Babcia wielokrotnie opowiadała mi o bywalcach Hotelu Ritz – uwieczniłam ich na kartach powieści. Sam budynek miał ponoć wdzięk dżentelmena – neobarokowy, z elementami eklektyzmu. Continue reading „SKRZYDŁA NAD HOTELEM RITZ”
Kasztelanka czy Kasztelańska? Nazwa nie jest ważna, ważny obraz w nich zatrzymany. W Kasztelance lub Kasztelańskiej od czasu do czasu spotykaliśmy się jako licealiści przy soku pomarańczowym lub czerwonej oranżadzie, choć obecnym licealnym piwoszom może się to wydać po prostu śmieszne. Kilka osób z klasy IIIF zaplątanych w przedziwne, pełne napięcia relacje w zgrzebnym wnętrzu kawiarnianej rotundki między Plantami a ulicą Curie-Skłodowskiej. Ile z tych osób, mądrzących się wówczas przy kawiarnianym stole odnalazło się w dorosłym życiu? Ile z nich pogrzebało ideały już na pierwszym roku studiów, a ile przy pierwszym rozwodzie? Wtedy jeszcze nie istniała piosenka Jacka Kaczmarskiego „Nasz klasa”, nie było Internetu i przynajmniej próbowano tworzyć prawdziwe więzi międzyludzkie.
Do Kasztelanki przychodziliśmy też sporadycznie w innym gronie, jako członkowie nieformalnej grupy poetyckiej, która nawet nie zdążyła dorobić się swojej nazwy. Na jej czele stał niejaki Maurycy, obecnie renomowany adwokat, a wówczas nie mogący się pogodzić ze swoim ziemskim imieniem Mariusz. Pisał wyłącznie do szuflady i na tym jego kariera poetycka się zakończyła .Kiedy po latach spotkałam go przypadkowo na ulicy nawet mnie nie poznał ( a może udał, że nie poznaje?). O dziwo, koło poetyckie nie było towarzystwem wzajemnej adoracji, w przeciwieństwie do grup wzajemnej adoracji lansujących się na Facebooku, lecz pretekstem do żywych rozmów o literaturze. Współcześni autorzy wierszy lansują się uparcie na FB (choć często autorami prawdziwej poezji nie są, żyjąc jedynie w takim przekonaniu), nie mają ani wiedzy oraz intuicji literackiej, a tym bardziej nie mają wyczucia granic autopromocji. Continue reading „Niepotrzebni Poeci”
Pamiętam majowe kiermasze książek na białostockich Plantach w latach siedemdziesiątych. Barwne stragany, do których stały zawijaste kolejki z cierpliwością nieznaną współczesnym. Stoisko „Naszej Księgarni”, ale i stoisko z czasopismami dla dzieci, gdzie można było wypatrzyć najnowsze numery „Misia” (dwutygodnika dla dzieci w wieku 3-6 lat ze sztywną wkładką do wycinania, z której, po kilku niezdarnych ruchach nożyczek wyłaniał się tekturowy zegar słoneczny albo ciosany miś, tytułowy we własnej osobie). Na stoiskach dla dzieci starszych leżały tłumnie „Płomyki” i „Płomyczki”, „Świat Młodych” i „Filipinka”, dla trochę starszych pasjonatów „Mówią Wieki”, Horyzonty Techniki” i „Poznaj swój kraj”. Oczy nam się świeciły na widok książek Adama Bahdaja, Edmunda Niziurskiego i Tytusa, Romka i A’tomka.
To był czas polowania na fascynującą książkę – choć przecież w czas propagandowego święta, zwanego górnolotnie „Dniami Oświaty, Książki i Prasy”. Niesamowite było napięcie związane z oczekiwaniem na cykliczne zdarzenie „majowo-książkowe” organizowane na Plantach. Niektórzy wstawali bardzo wcześnie, by zajęć miejsce w dynamicznie formującej się kolejce przed ledwie powstałym jeszcze wówczas straganem, na którym książki miały zostać wyeksponowane dopiero około godziny dziesiątej. Emocje wzbudzała oczywiście loteria fantowa! Continue reading „(Nieistniejące) kiermasze książki na Plantach w Białymstoku”