Kiedy ostatnio szłam ulicą Grunwaldzką w Gdańsku, przeżyłam coś w rodzaju interferencji miejsc. Na granicy Wrzeszcza i Oliwy zupełnie niespodzianie ujrzałam migawki wspomnień z ulicy Grunwaldzkiej w Białymstoku. Takiej, jaka była niegdyś. Dalekiej od zmanierowania i przesadnej modernizacji.
Białostocka Grunwaldzka powstała na przełomie XVIII i XIX, ale tak daleko moja pamięć nie sięga. Fragmentaryczna pamięć odsłania zaś obrazy pobliskich biedniutkich Chanajek.
Nie o starych domach na Grunwaldzkiej chcę rozprawiać, wszak wskrzeszane są choćby przez chwilę – fotografie w sepii – na różnych blogach czy w FB-owych deliberacjach.
Ulica Grunwaldzka to galeria portretów, nigdy oprawionych, nigdy nie skatalogowanych.
Samotny myśliwy bez wieku wymykający są bezszelestnie o świecie z chatynki dziaduńcia, Józefa, którego nikt nie miał śmiałości nazwać Ziukiem na cześć tamtego Ziuka. Chciał polować jak za czasów Branickiego, jak za czasów Wieniawy-Długoszewskiego, a w rezultacie musiał biegać po podbiałostockich lasach tropiąc kłusowników.
Jego sąsiadką była Pani Tassija ( zawoalowana demencja sprawiała, że raz na tydzień przybierała nowe imię i nikt z sąsiadów nie mógł na chłodno rozeznać, które jest jej prawdziwym imieniem).
Jej zaś – Pani Matylda, której ulubionym miejscem intensywnego życia towarzyskiego było wnętrze nieistniejącego sklepu „Bomis” z przysłowiowym mydłem i powidłem ( z przewagą mydła, a także śrubek i gwoździ).
Sąsiadem Pani Matyldy był mieszkający o kilka ogrodów dalej młody poeta, który od wczesnej młodości wyglądał już staro, a jego twarz mieniła się wszystkimi odcieniami bakłażanowego fioletu. Lata… lata. praktyki w łączeniu najdziwniejszych trunków umocniły jej egzotyczną barwę.
Przynajmniej raz dziennie uchylał przed nim kapelusza Pan Jan, dla którego II wojna nigdy się nie skończyła i na wszelki wypadek od lat gromadził na strychu worki z mąką i kaszą. Nie chciał mu się kłaniać Stary Kuba, który kiedyś wprawdzie był nauczycielem, absolwentem białostockiego SN-u, po drodze dyrektorem szkoły „daleko od szosy”, ale partyjną legitymację spłukał w sedesie i teraz mu nikt nie udowodni, że do partii należał, o!
W albumie ulicy Grunwaldzkiej brakuje jeszcze wielu zdjęć.Może spalono je wraz ze śmieciami ze starych ogrodów?
Marta Cywińska