Jeden świadek przesłuchany, który na dodatek sam się zgłosił – to efekt dotychczasowych działań policji poszukujących sprawców zniszczenia pomnika „Inki”. Policjanci zwykle mówią „akcja zakrojona na szeroką skalę” lub „prowadzimy intensywne działania”. W Krakowie najwyraźniej jest inaczej.
Od czasu wykrycia zniszczenia pomnika Danuty Siedzikówny, „Inki” w parku Jordana w Krakowie minęły dwa dni, a sprawcy nadal pozostają nieznani. Przy takiej opieszałości policji to nic dziwnego. Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl, policja przesłuchała na razie tylko jedną osobę, która sama zgłosiła się na komisariat. Być może krakowscy stróże prawa czekają, aż do takiej decyzji dojrzeją również wandale.
– Policja przesłuchała Kazimierza Cholewę, dyrektor parku i prezes Towarzystwa Parku im. dr Henryka Jordana, który sam się zgłosił. Wedle jego zeznań profanacji dokonano między 15 lutego, godziną 14, a 16 lutego, godziną 10 – mówi niezalezna.pl Anna Zbroja z małopolskiej policji.
Policja prowadzi dochodzenie na podstawie 261 artykuły kodeksu karnego czyli uszkodzenia dobra kultury. Straty oszacowano na 2 tysiące złotych.
Opieszałość policji po dewastacji pomnika w Krakowie tym bardziej dziwi, gdy porównamy z pospieszną akcją po zabraniu kwiatków spod pomnika Armii Sowieckiej w Warszawie w 2011 roku. Marek Wernic, który zabrał wieniec został zabrany przez policję ze swojego domu o godz. 6 rano. Dokonano też przeszukania i zarekwirowano mu puszkę farby z warsztatu. Mężczyzna był przetrzymywany przez dziesięć godzin na komisariacie bez przedstawienia zarzutów. Na koniec został podłączony pod wykrywacz kłamstw.