U zbiegu ulicy Mickiewicza i Konopnickiej w Białymstoku znajduje się zapomniany Ogród Jordanowski. (nazwa pochodzi od nazwiska dr Henryka Jordana, założyciela wielkiego ogrodu specjalnie dla dzieci i młodzieży w Krakowie w czasach zaboru austriackiego).
Przed kilkunastu laty Ogród u zbiegu ulic tętnił jeszcze życiem, tu spotykali się tu „karciani” staruszkowie, przesiadujący godzinami na poszarganych (!) starą farbą ławkach. Przychodziły tu dumne ze swoich wnucząt babcie, pchając przed sobą dostojnie archaiczne wózki z wielką budką, rozbrzmiewające trelami grzechotek zawieszonych na gumce, przed nosem zdziwionego niemowlaka.
Jeszcze jako uczniowie szkoły podstawowej zaglądaliśmy tu do świetlicy. Na jej podłodze walały się niekompletne gry planszowe, oderwane czapeczki nieszczęsnych krasnoludków. Teraz mieści się tu poradnia psychologiczno-pedagogiczna ( wyobrażam sobie bezbrzeżnie smutne miny wchodzących tu dzieci) oraz gabinet weterynaryjny, prowadzony przez absolwenta SGGW.
Przetrwały też usytuowane między okolicznymi blokami podwórka, choć na niektórych straszą powyginane pręty i bezsiedziskowe(!) huśtawki oraz wyzute z piasku piaskownice (podwórka ogólnodostępne, na których żadna przytomna matka czy babcia samego dziecka dziś nie zostawi). Jak to możliwe, ze za czasów mojego dzieciństwa maluchy bawiły się same organizując sobie zabawę, a matczyna lub babcina głowa tylko pro forma wyglądała co pewien czas z wysokości okna na piętrze.
Są też podwórka nowopowstałych osiedli zamkniętych – mini-obozy (codziennego odosobnienia), gdzie nawet najciekawsza zabawna po kilku minutach staje się śmiertelnie nudna….
Marta Cywińska